wtorek, 18 sierpnia 2009

Czy można żyć bez mody?

Na jednym z blogów szafiarskich, które lubię odwiedzać /O modzie subiektywnie/, przeczytałam niedawno dyskusję o pewnym zmęczeniu lub zniecierpliwieniu w nadążaniu za wszystkimi nowinkami, pojawiającymi się w modzie. Konkretnie chodziło o wymodelowane w nienaturalny sposób ramiona, który to terend zaznaczył się w modzie jeszcze zeszłej jesieni. Kilkanaście osób wypowiedziało się, że nie widzi siebie w wypoduszkowanych w ten sposób płaszczach, żakietach czy sukienkach. No bo czy to jeszcze będą one, czy zupełnie ktoś inny, komu się na przykład taka moda zupełnie nie podoba? Ucieszyły mnie te wypowiedzi, bo świadczą o tym, że dziewczyny mają twórcze, krytyczne podejście do tematu, ale też i trochę rozbawiły, bo mam w tej kwestii własną refleksję, popartą doświadczeniem i wysługą lat. I tym chciałabym się teraz podzielić.

Może niektóre z Was z trudem to sobie wyobrażą, ale pamiętam w modzie moment pojawienia się spódniczek mini i spodni dzwonów. Cóż to była za rewolucja i jakie wtedy pojawiały się reakcje i komentarze. Że wstrętne, że deformują sylwetkę, zaburzają proporcje i nikt normalny, a już na pewno elegancka kobieta, tego na siebie nie włoży. No i co? Potem przeżyłam jeszcze dziesiątki takich rewolucji: pokochałam wąskie ramiona i obcisłe rękawy, a tu bach - zmiana na szerokie i luźne; lubiłam szerokie spodnie z zaszewkami a tu nagle modne są wąskie rurki; krótkie żakiety i znowu długie, itp.,itd. Za każdym razem, gdy pojawiała się istotna zmiana, na początku bardzo mi się nie podobała i wydawała się niemożliwa do przyjęcia. Nowa sylwetka raziła w oczy i przeszkadzała.

Ale - zawsze - i bardzo to podkreślam: zawsze! -do czasu. Nagle, znienacka, łapałam się na tym, że nie wiem, co mi się podoba w zobaczonej na ulicy, czy gdzieś indziej dziewczynie, że nie potrafię tego zdefiniować. Skądś to znam, ale jest jakieś inne, obce. Odpowiedź była zawsze ta sama: ta kobieta ma na sobie coś zgodnego z aktualnie lansowanym trendem. I nagle nowa sylwetka zaczynała nabierać niespodziewanych wcześniej walorów: lubię to, tylko tak i nie wiem jak mogło być inaczej. Oczywiście do czasu następnej zmiany. Czy to ma sens? Czy jestem zwariowaną niewolnicą mody? Myślę, że nie. Samo zresztą to co napisałam świadczy o tym, że nigdy nie należałam do ślepej awangardy. Po prostu - tak jak inni, przyzwyczajałam oko i stopniowo akceptowałam zmiany. I tak będzie z wypchanymi ramionami i dziwnymi kształtami poduszek. Jestem pewna, że wszystkie szafiary to zaakceptują. I to dużo szybciej, niż inni.

P.S. Na szczęście moda jest teraz bardzo łaskawa przez swój eklektyzm.

Zawsze Wasza Teściowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz