Tak, tak, byłam w Paryżu przez kilka dni na wyjeździe pod hasłem „co w trawie piszczy”, no i tak żeby troszkę podreperować wiarę w sens istnienia wielkich miast. Zawsze twierdzę, że Paryż powinien być przepisywany na receptę wszystkim tym, którzy nie mogą już patrzeć na szarzyznę i brzydotę swojego wielkomiejskiego otoczenia. W stolicy Francji przekonają się, że zawód architekta i urbanisty był i jest zajęciem twórczym a pomniki i rzeźby plenerowe mogą być ładne i zdobić a nie przerażać. No i zieleń miejska jakoś dziwnie świeża o każdej porze roku.
Cudownie jest usiąść w kawiarnianym ogródku, wprost na ulicy i pogapić się na przechodzących ludzi. Na bulwarze Saint Germain jest to przyjemność szczególna, bo widzi się wszystko co „na ulicy piszczy” z pierwszej ręki. Pomysłowe, odważne dziewczyny, kolorowy tłum studentów, panie i panowie w średnim i nieco bardziej zaawansowanym wieku, ubrani z pomysłem, z poczuciem koloru i formy. Żadnej przesady, blichtru, ale też nie nudno, nie byle jak, nie bezbarwnie.
Popstrykałam kilka zdjęć ukrytym telefonem na dowód swojej obserwacji. Chodziło mi o kolor, którego nie boją się i mężczyźni i kobiety, i młodzi i starzy. I to jest chyba jedna z podstawowych różnic między ubiorem osób w tzw.średnim wieku +, tam i u nas. Na ulicach polskich miast rzadko zobaczymy starszą panią w różowym płaszczu a mężczyzna w takimż swetrze to już w ogóle byłby co najmniej dziwolągiem. A w Paryżu i z faceta w różu nie zrobią ryżu.. Młodzieniec na zdjęciu niżej to nie policjant ani strażak, ale modnie ubrany gość, który wie co w modzie słychać /trend mundurowy/.
.
Dalsze obserwacje wkrótce
Teściowa w podróży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz