niedziela, 30 sierpnia 2009

Matki, żony, frustratki

Trzy książki wybitnych autorek są właściwie o tym samym: o tym, czy kobieta mająca rodzinę, dzieci, męża, ma prawo żyć swoim własnym życiem, i czy w ogóle potrafi. Wróciłam do tych lektur pod wpływem dyskusji, odbywającej się na łamach „Wysokich Obcasów” po artykule zatytułowanym „Matki, żony, frustratki”. Rzecz dotyczy kobiet, „skazanych” na dzieci i domowy kierat. Wiele z nich nie może się odnaleźć w tej roli, przeżywają depresje, załamania i bunt. Że sprawa nie jest nowa, świadczą poniższe lektury.


Zeruya Shalev, izraelska pisarka, jest najmłodszą w tym zestawie. Jej książka „Po rozstaniu” traktuje o kobiecie, która opuszcza swojego męża, obarczając go winą za wszystkie swoje frustracje. W wieku trzydziestu sześciu lat postanawia stać się silną, niezależną kobietą. Czy jej się to udaje, czy jest to w ogóle możliwe, gdy w grę wchodzi dziecko, jej sześcioletni synek? Wszyscy wokół potępiają ją za egoizm, bo przecież dziecko cierpi, bo chciałoby mieć obojga rodziców. Jaką miarą mierzyć więc słuszność decyzji o rozstaniu? Czy pytać o to dzieci? Jaka jest granica poświęcenia własnego dobrostanu? Jednej odpowiedzi na te pytania oczywiście nie ma.



Druga książka autorstwa wybitnej pisarki kanadyjskiej Alice Munro to zbiór opowiadań, z tytułową „Uciekinierką” na czele. W każdym z nich kobiety dokonują wyborów, albo raczej los dokonuje ich za nie. Rolą kobiety jest podporządkowanie się zaistniałym okolicznościom. Najbardziej śmiałą decyzję podejmuje bohaterka pierwszego opowiadania, postanawiając uciec z monotonii życia małżeńskiego na farmie. Organizuje śmiałą ucieczkę, w czym pomaga jej sąsiadka. Wyzwolona, radosna, odmieniona wsiada do autobusu, wiozącego ja do Toronto i… w połowie drogi załamuje się, nie wytrzymuje napięcia związanego z nową sytuacją. Zatrzymuje autobus i pośpiesznie wraca do domu. Przez resztę życia wspomnieniem tej chwili będzie bolesne kłucie w piersi. Ale przecież można nie oddychać zbyt głęboko…..



„Lato przed zmierzchem” napisała dziś już dziewięćdziesioletnia noblistka Doris Lessing. Stawia ona pytanie, czy kobieta, która wychowała czworo dzieci, potrafi jeszcze żyć własnym życiem? Czy potrafi oderwać się od roli matki i stać się na powrót kochanką? Takie sytuacje przytrafiają się pewnego lata czterdziestoletniej Kate, której atrakcyjna kobiecość od dawna ukryta jest pod maską przypisanej jej roli wzorowej żony i matki. Czy jej się udaje? No niestety nie jest to takie proste.

Gorąco polecam te książki.

Zawsze Wasza Teściowa

sobota, 29 sierpnia 2009

Stara żona



Stara Żona to stan ducha, niezależny od wieku, wyglądu ani ilości lat po ślubie. To stan, w który wpada kobieta, gdy nagle orientuje się, że jest niewidzialna dla mężczyzny, z którym mieszka. I że na wszystko, co się w związku z tym dzieje, nie ma większego wpływu. Żadne tam nowe fryzury, nowy wygląd, nowa JA, czy inne bzdury. I tak wszystko jedno.

czwartek, 27 sierpnia 2009

Radosne zbiory


Zbieram drewniane koniki, ceramiczne pieski i porcelanowe koty. Całe to towarzystwo ma w domu swoje stałe miejsce. Kilka remontów i modernizacji przeszło przez dom a stado koników. piesków i kotów wracało zawsze na miejsce. Oj będą mieli moi spadkobiercy kłopot co z tym zrobić. Jedyna nadzieja w tym, że zbiory nabiorą wartości historycznej: popatrz dziecko jakie to przedmioty wytwarzano w tym dziwnym XX wieku.


Koty siedzą w łazience. I jak to koty - żyją swoim własnym życiem. W większości koty były na początku całkiem białe, ale domalowałam im usta, oczy i łatki. Bardzo sie ucieszyły. Jeden kot, pomalowany w stylu Diego Rivery albo Fridy, przyjechał z Meksyku. Bardzo wykwintny kot w secesyjne esy-floresy został kupiony na targu staroci w Szwajcarii. Awangardę reprezentuje kot z szufladkami, które zresztą wszystkie się słukły w czasie kolejnych sprzątań.


Psów jest najwięcej. Siedzą w kuchni na specjalnych półkach i w pokojach na niespecjalnych półkach. Przez wiele lat rodzina i znajomi robili mi prezenty w postaci rozmaitych piesków. Sama też oczywiście przywoziłam figurki ze wszystkich miejsc, które odwiedzałam. Są więc psy z Paryża i z Ciechocinka, sprzed wojny z antykwariatów i z kiosków Ruchu. Małe, duże i zupełne miniaturki. Przyznam, że bardzo wzruszam się, patrząc na te wytwory ludzkiej inwencji i wyobraźni. I - przede wszystkim - ludzkiej miłości do psów, bo nie wierzę, żeby ktoś zrobił glinianego pieska bez sympatii dla tych stworzeń. Nawet jeżeli tylko podpisywał zlecenie produkcyjne dla fabryki piesków.



Koniki również pochodzą różnych stron świata. Są egzotyczne hinduskie, ascetyczne skandynawskie i malowane krakowskie, z bryczką lub bez. Większość ma uzdy i w ogóle nie są jakieś tam niezagospodarowane. Uświadomiłam sobie teraz, że nie mam ani jednego wolnego konia. Wszystkie są na służbie. Taki widać ich los. U mnie dostojnie stoją na specjalnie zrobionej dla nich półce nad okapem w kuchni.


Lubię patrzeć na moje zbiory. Przypominają mi miłe chwile zakupu bądź otrzymania prezentu. Zawsze się ktoś wtedy cieszył. I ta radość jest zaklęta w tych śmiesznych, może trochę infantylnych przedmiotach.


Z sentymentem

Zawsze Wasza Teściowa

środa, 26 sierpnia 2009

Jesień idzie przez sklep


No i zaczęło się. Jesień pojawiła się nie tylko w przyrodzie ale i w sklepach. Zresztą w sklepach wcześniej, niż w krajobrazie. Pierwsze objawy jesieni to oczywiście swetry, płaszcze i kalosze. I zmiana kolorów na wieszakach i półkach sklepowych. Zrobiło się zdecydowanie mniej kolorowo. Szaleństwo letnich butów we wszystkich kolorach tęczy zostało opanowane przez dodanie tonacji szaroburych, zgaszonych, wyciszonych. Jeżeli granat, to w odcieniu ciemnego indygo, jeżeli fiolet, to zgaszona śliwka, czerwień też zmieniła się w stonowane bordo. W ciuchach jest podobnie. Ostrych, świetlistych kolorów już raczej nie uświadczysz. No i dobrze.

Wybrałam się na mały spacer po sklepach w intencji nadchodzących zmian. Przyznaję, że chciałam się uspokoić i przekonać, czy moda nie zrezygnowała, nie daj boże, z tak ulubionych ostatnio przeze mnie rzeczy zamaszystych, fruwających i obszernych. Bałam się, że wszędzie zobaczę wypchane poduszkami ramiona i dopasowane żakiety. Uprzejmie donoszę, że jak na razie – nie było tak źle.

Najwięcej nowości zobaczyłam w Zarze. Mogłam dotknąć i obejrzeć ładnie skrojone, dość obcisłe marynarki z ramionami podniesionymi poduszkami. Wyglądały bardzo zgrabnie, zwłaszcza w czerni, która zdominowała wieszaki nie tylko z rzeczami krawieckimi. Moją uwagę zwróciła bluzka w kształcie T-shirtu z dziwacznymi poduchami na ramionach; przymierzyłam ją z ciekawością. O dziwo, wyglądała całkiem w porządku, tylko była piekielnie niewygodna. Poduchy pod cienką, wiotką tkaniną robiły właściwie co chciały: wykrzywiały się w dowolną stronę lub spadały z ramion. Pomyślałam, że to duże poświęcenie nosić tę rzecz. Chyba wolę poduszki w jakimś cięższym wydaniu: w żakietach, marynarkach, płaszczach.

W warszawskim Klifie przebiegłam się po sklepach oferujących odzież firm z tzw. nieco wyższej półki: TruTrussardi, MaxMara i Marella, Lilla Moda, Marc O’Polo, PennyBlack. Z przyjemnością stwierdziłam, że luźne swetry, którymi można się otulić i w których można pofruwać, trzymają się zupełnie dobrze. Jeden z najnowszej kolekcji Trussardi oczarował mnie bez reszty /dosłownie/: mięciutka wełna utkana w plaster miodu, w fantastycznym fasonie ni to poncho, ni to swetra. Rzeczywiście – miodzio! Przy okazji też spokojnie stwierdziłam, że moje wieloletnie marynarki z dobrych firm, z dobrych materiałów śmiało zmieszczą się w najnowszym trendzie poduszkowym. Mam więc z tym spokój. Jak na razie.

Zawsze Wasza Teściowa

środa, 19 sierpnia 2009

Jak się nie malować.

Porad na temat wykonywania makijażu jest mnóstwo. W każdym kobiecym magazynie można przeczytać i obejrzeć na fotografiach, jak modnie pomalować oko a jak usta. Ja postanowiłam więc napisać, jak moim skromnym zdaniem nie należy się malować, czyli po prostu chcę wytknąć kilka podstawowych błędów popełnianych przy upiększaniu (bo o to w końcu chodzi) swojego wizerunku.

Mam znajomą, która maluje oczy w taki sposób: nagle przy wszytkich wyjmuje z torebki kredkę do oczu i ku przerażeniu niewtajemniczonych, wkłada ją sobie do oka i zamaszyście obwodzi jego kontur. Zadowolona z siebie oświadcza, że nie zdążyła pomalować się w domu, ale to nic, bo ona może bez lusterka, po ciemku, w windzie i w samochodzie. Oczywiście wcześniej położyła na powieki odpowiedni krem, tak że ma błogie poczucie, że dba o siebie. Efekt tego makijażu jest łatwy do przewidzenia: rozmazane, nierówne kreski, które szpecą, postarzają i nie wiem co jeszcze. Pomijając fakt, że malowanie się w miejscach publicznych jest bardzo nieeleganckie, popełnia ona kilka kardynalnych błędów:
- po pierwsze krem; owszem należy dbać o skórę wokół oczu, ale pod makijaż trzeba precyzyjnie wybrać preparat, który lekko napnie skórę ale nie pozostawi tłustego filmu. Dobry będzie krem o konsystencji żelowej, ja od lat przywiązana jestem do świetnego Serum Super Lift marki CLARINS. Nie jest tani ale naprawdę dobry i starcza na długo. Polecam!
- po drugie kredka; nie powinna służyć do malowania kresek, do tego lepszy jest eye-liner, bardzo starannie poprowadzony, oczywiście przed lustrem i to najlepiej powiększającym. Kreskę malujemy tylko na górnej powiece, bo ta na dolnej zamyka optycznie oko a poza tym źle wygląda. Jeżeli używamy kredki (najlepiej takiej z napisem KOHL, co oznacza że jest miękka i łagodna dla oczu) należy ją delikatnie rozetrzeć, aby nie miała zbyt ostrego rysunku.
- po trzecie czas; bardzo dobrym wyjściem na makijaż oka w sytuacji braku czasu, jest pomalowanie tylko rzęs tuszem, ale trzeba pamiętać, że na szybko malujemy jedynie końce rzęs i to najlepiej tylko górnych. Tzw. staranne wytuszowanie rzęs, czyli pokrycie ich maskarą na całej długości i rozczesanie, wymaga więcej czasu.

Ciąg dalszy nastąpi

Zawsze Wasza Teściowa

wtorek, 18 sierpnia 2009

Czy można żyć bez mody?

Na jednym z blogów szafiarskich, które lubię odwiedzać /O modzie subiektywnie/, przeczytałam niedawno dyskusję o pewnym zmęczeniu lub zniecierpliwieniu w nadążaniu za wszystkimi nowinkami, pojawiającymi się w modzie. Konkretnie chodziło o wymodelowane w nienaturalny sposób ramiona, który to terend zaznaczył się w modzie jeszcze zeszłej jesieni. Kilkanaście osób wypowiedziało się, że nie widzi siebie w wypoduszkowanych w ten sposób płaszczach, żakietach czy sukienkach. No bo czy to jeszcze będą one, czy zupełnie ktoś inny, komu się na przykład taka moda zupełnie nie podoba? Ucieszyły mnie te wypowiedzi, bo świadczą o tym, że dziewczyny mają twórcze, krytyczne podejście do tematu, ale też i trochę rozbawiły, bo mam w tej kwestii własną refleksję, popartą doświadczeniem i wysługą lat. I tym chciałabym się teraz podzielić.

Może niektóre z Was z trudem to sobie wyobrażą, ale pamiętam w modzie moment pojawienia się spódniczek mini i spodni dzwonów. Cóż to była za rewolucja i jakie wtedy pojawiały się reakcje i komentarze. Że wstrętne, że deformują sylwetkę, zaburzają proporcje i nikt normalny, a już na pewno elegancka kobieta, tego na siebie nie włoży. No i co? Potem przeżyłam jeszcze dziesiątki takich rewolucji: pokochałam wąskie ramiona i obcisłe rękawy, a tu bach - zmiana na szerokie i luźne; lubiłam szerokie spodnie z zaszewkami a tu nagle modne są wąskie rurki; krótkie żakiety i znowu długie, itp.,itd. Za każdym razem, gdy pojawiała się istotna zmiana, na początku bardzo mi się nie podobała i wydawała się niemożliwa do przyjęcia. Nowa sylwetka raziła w oczy i przeszkadzała.

Ale - zawsze - i bardzo to podkreślam: zawsze! -do czasu. Nagle, znienacka, łapałam się na tym, że nie wiem, co mi się podoba w zobaczonej na ulicy, czy gdzieś indziej dziewczynie, że nie potrafię tego zdefiniować. Skądś to znam, ale jest jakieś inne, obce. Odpowiedź była zawsze ta sama: ta kobieta ma na sobie coś zgodnego z aktualnie lansowanym trendem. I nagle nowa sylwetka zaczynała nabierać niespodziewanych wcześniej walorów: lubię to, tylko tak i nie wiem jak mogło być inaczej. Oczywiście do czasu następnej zmiany. Czy to ma sens? Czy jestem zwariowaną niewolnicą mody? Myślę, że nie. Samo zresztą to co napisałam świadczy o tym, że nigdy nie należałam do ślepej awangardy. Po prostu - tak jak inni, przyzwyczajałam oko i stopniowo akceptowałam zmiany. I tak będzie z wypchanymi ramionami i dziwnymi kształtami poduszek. Jestem pewna, że wszystkie szafiary to zaakceptują. I to dużo szybciej, niż inni.

P.S. Na szczęście moda jest teraz bardzo łaskawa przez swój eklektyzm.

Zawsze Wasza Teściowa

niedziela, 16 sierpnia 2009

Zamszowy bzik

Mam bzika na punkcie zamszowych butów. A jeszcze jak są kolorowe, to już w ogóle… Zamsz, moim zdaniem, nadaje wszystkim butom miękkiej zmysłowości, a nawet nuty perwersji. Czy to są wymyślnie powycinane sandały, czy też klasyczne czółenka. Za nic mam dobre rady rozsądnych koleżanek, że lepiej kupić buty z gładkiej skóry, bo są praktyczniejsze i łatwiejsze w utrzymaniu. Wolę zamsze. Takie moje małe modowe szaleństwo.


Super buty tego sezonu, które świetnie wyglądają na gołe nogi, ale dobre będą też z czarnymi kryjącymi rajstopami. Ten fason dobrze równoważy proporcje przy noszeniu rzeczy ogromniastych, podobnie jak wszystkie buty na platformach. Model z jesiennej kolekcji Sisley.


Eleganckie klasyczne czółenka z zamszu ozdobionego skórzanymi aplikacjami. Dla osób chcących utrzymać się w modzie, ale bez przesady.


Dziwaczne buty z turkusowego zamszu, przetykanego dla ozdoby beżową włóczką. Ten egzemplarz udało mi się zdobyć dwa (!) lata temu w sklepie Beneton.



Model z serii „wszedł i wyszedł, i znowu wszedł / do mody/”, czyli retro buty w klasycznym, ale bardzo zmysłowym fasonie.


Szpilki – marzenie z mięciutkiego szkarłatnego zamszu, w przepięknym hollywoodzkim fasonie. Dla mnie jest to model kolekcjonerski, bo jeszcze nigdy nie odważyłam się wyjść z domu w tak niebotycznych obcasach.

O czym ze wstydem, że kanapę Bodzia /patrz: zwierzaki/ udostępniłam na jakieś buciory, donosi

Zawsze Wasza Teściowa.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Historyjka obrazkowa pt."Bodzio na wakacjach"

Bodzio bawi u wód. Ochoczo korzysta ze sportów wodnych, nie zapominając jednak o swojej ulubionej dyscyplinie, czyli rzutu piłeczką. Aby zdobyć piłkę gotów jest na daleko idące poświęcenie. Nawet może wstąpić na obce sobie terytorium, jaką jest łódka.



Rzecz dzieje się w pięknych okolicznościach przyrody.


Bodzio wchodzi na łódkę w sobie tylko wiadomych celach.


Tajne życie Bodzia.




Tu się wyjaśnia po co się tak niebezpiecznie fatygował....


No i pośpiesznie wychodzi.

I to by było na tyle.

Zawsze Wasza teściowa z psem

Przytulny świat

Przez polską prasę przewija się właśnie dyskusja na temat chamstwa i niszczycielskiej siły Internetu. Oczywiście to okropne i niesprawiedliwe, gdy obelgi wypisywane bezkarnie w sieci, niszczą komuś życie. Ale na szczęście jest to tylko patologiczny margines społeczny, który zdarza się w każdej rzeczywistości. I jak zawsze – jest hałaśliwy, bolesny i dobrze widoczny.

Dla mnie Internet jest wspaniałym źródłem wiedzy o współczesnych kobietach, ich rodzinach, ich życiu. Dzięki rozmaitym blogom mam dostęp do kobiet w różnym wieku, z różnych stron geograficznych. Nigdy wcześniej nie wiedziałabym, że jakaś Betty ma pieska, dla którego lubi robić ubranka na szydełku, albo że jakaś dziewczyna jeździ po całym świecie i zagląda w kąty, w które nikt nie patrzy. Jakiż intymny, przytulny świat wyłania się z tych wszystkich wypisywanek na temat domowych robótek, wyglądu zwykłych przedmiotów, zachowania psich i kocich pupilów, zachwytów nad kolorem jagód czy czereśni. Ktoś powie, że te baby nie mają co robić i piszą o niczym, zapełniając i tak już przepełnioną sieć. Ale te wszystkie słowa, skierowane między innymi do mnie, dają mi poczucie jedności i wspólnoty z całym światem kobiet, które myślą podobnie jak ja, które chcą dostrzegać i kreować piękno w najprzeróżniejszych formach, które siedzą w domu, bo dzieci, bo wnuki, bo emerytura, bo nikt nas nigdzie indziej nie chce. Internet to jest nasz świat, całkowicie wolny, dostępny i przyjazny.

Dziś kilka adresów moich ulubionych blogów angielskojęzycznych:

- Madness and Beauty prowadzony przez Kanadyjkę, która podróżuje po krajach południowo-wschodniej Azji i Australii i robi zdjęcia światełkom pięknie układającym się we wzorek na lotnisku w Taipei

- Betz White która jest pisarką, projektantką i propagatorką techniki hand made w otaczającej nas przestrzeni; ubiera świat w patchworki

- Posie Gets Cozy prowadzony przez Alicię Paulson, która przed kilkoma laty rzuciła posadę wydawcy i rozpoczęła przygodę z własną firmą Rosy Little Things, będącą „jednoosobowym studiem”, kreującym „jednoosobowe prezenty i aranżacje wnętrz”.

- Wise craft prowadzony przez Blair z Seattle, która jest mamą dwojga dzieci i siedzi teraz w domu a przedtem była projektantką. W 2005 utworzyła blog, w którym daje upust nieokiełznanej fantazji w dziedzinie szycia, szydełkowania i innych domowych robótek. Ma mnóstwo czytelników a nawet sponsorów.

No i nasz polski hand made:

- Hande Made Fashion by MG prowadzony przez Małą Gosię blog dzierganych kreacji na drutach i szydełku.

O czym z przyjemnością pisze

Zawsze Wasza Teściowa

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Promyk światła

Uwielbiam tworzyć w domu przestrzeń dla zagubionego gdzieś promyczka słońca, albo nawet dla światła żarówki, lub świecy. Jakże wspaniałe, pulsujące, żywe obrazy rysują odbijające lub załamujące się promienie. O każdej porze dnia inne, zmieniające się wraz z porą roku i z punktem obserwacji.

Czasami architekci, projektujący domy i wnętrza skupiają się również na tym, jak będzie wpadać do pomieszczenia światło. Widać to niestety najczęściej w dawnych projektach, jak na przykład w secesyjnych kamienicach, kościołach i pałacach: te wszystkie witraże, szybki ze wzorkami, kryształki, szkiełka…. No i wykusze, czyli różnokątne werandki, łapiące odpowiednie światło w określonej porze dnia. W salonie, który specjalnie sytuowano od strony południowo-zachodniej, wskazane było światło zachodzącego słońca. Pięknie oświetlało pokój i zgromadzonych w nim ludzi. Potem płynnie przychodzono do światła lamp i świec.


Salon w przedwojennej kamienicy w Sopocie – popołudniowe światło wpadające przez narożny wykusz oświetla wnętrze. Wspaniały ulotny obraz….


Okno schodowe w całkiem współczesnym, zwyczajnym domu – kolorowe szkła na parapecie i własnoręcznie namalowany witraż, stwarzają zupełnie inny klimat.


Taki żyrandol, kupiony na pchlim targu na Kole, można powiesić w każdym pomieszczeniu, nawet w kuchni i w łazience, pod warunkiem że nie będzie to jedyne oświetlenie.




Radość patrzenia na tę ramkę od Swarowskiego jest równa tej, jaką mamy patrząc na postać obwiedzioną w/w ramką. U mnie jest to oczywiście Bodzio!


O czym z radością pisze


Zawsze Wasza Teściowa

środa, 5 sierpnia 2009

Fruwające sweterki

To właściwie kontynuacja, albo raczej druga część poprzedniego tematu, o nowszych tendencjach w modzie. Może być i ogromniasto, i asymetrycznie, i fruwająco, albo wszystko naraz w jednym. To bardzo wdzięczna moda dla dzianin, a więc nadchodzący nieuchronnie sezon swetrowy ma wielkie pole do popisu. Dziś sweterki w wersji light, czyli odpowiednie również na obecną porę roku.

Na początek wspaniały model z wiosenno-letniej kolekcji Leo Lazzi – uszyty z lekkiego dżerseju, z maleńkimi rękawkami i pięknie udrapowanym przodem. Fruwające poły tego sweterka-kamizelki świetnie podkreślają sylwetkę, dając przy tym dużo swobody i tuszując co nieco. Wielkie słowa uznania dla naszej rodzimej firmy i jej projektantki pani Ewy Jagielskiej! Od początku istnienia Leo Lazzi /czyli od 1991 roku/ śledzę dokonania tej projektantki i jestem pełna podziwu dla inwencji twórczej i własnego stylu. Naprawdę warto zaglądać do sklepów firmowanych marką Leo Lazzi!



Drugi fruwający sweterek znalazłam w sklepie popularnej francuskiej firmy Camaieu. Uszyty z cieniutkiej wiskozy świetnie sprawdzi się w charakterze lekkiej narzutki w ciepłe letnie wieczory. Zadziwiające, jak puszczone luzem poły, wspaniale modelują nawet linię talii. Oczywiście pod ten sweterek niezbędny jest jakiś top.



Trzeci spośród fruwających swetrów jest już zdecydowanie cieplejszy, ale ze względu na swoją przewiewność nadaje się też na lato. Jesienią też będzie z niego pożytek, bo w komplecie ma prostą, aluminiową agrafkę do zapinania przodu. Właśnie – przodu, bo z tyłu i tak sweter zostaje całkowicie fruwający! Ten bardzo ciekawy fason stworzyli projektanci chwalonej już tu firmy Quiksilver.



Aż się cieszę na myśl, co takiego fruwającego pojawi się w naszych sklepach jesienią. Oczywiście będę to dla Was, z wielką przyjemnością tropić!


Zawsze Wasza Teściowa

wtorek, 4 sierpnia 2009

Najukochańszy pies świata


Dla mnie to Bodzio, mały skrzacik rasy Parson Russel Terier. Ma już prawie 7 lat, ale ciągle ma miękkość i wdzięk szczeniaka. Uwielbiam podglądać jego psi świat i uczyć się od niego wielkiej życiowej mądrości. Bodzio zawsze wie co należy zrobić. Wie też gdzie usiąść, gdzie się położyć i jak się ubrać. Jest przy tym bardzo malowniczy i fotogeniczny. To prawdziwy mistrz stylu i elegancji. U niego podoba mi się nawet to, że nosi futro.


Bodzio w twarzowym białym futerku z brązową łatką.


Kanapa musi pasować do psa.


Na łóżku też da się leżeć.


Ale przed kominkiem jest przyjemniej.
I to by było na tyle.
Zawsze Wasz pies Teściowej Szafiary.